LUDZIE:
Patrick Edlinger: Świetlista Gwiazda |
|||||||
Tekst dotyczący Patricka Edlingera napisałem z myślą o zamieszczeniu go na stronie Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego. Jednocześnie redaktor www.wspinanie.pl poprosił mnie o podobny artykul. Zgodnie z decyzją wszystkich zainteresowanych artykuł ukazuje się równocześnie na obu portalach. Piotr Paćkowski
Bright Star Bright star, would I were stedfast as thou art– John Keats
W nocy 16-ego listopada w La Palud w pobliżu kanionu Verdon zmarł w wieku 52 lat Patrick Edlinger. Odejście wspinacza, który przyczynił się do popularyzacji free climbing-u, odbiło się szerokim echem w internetowej prasie i na portalach społecznościowych. Zgodnie z wolą rodziny i z względu na szacunek wobec zmarłego prasa nie podała przyczyny zgonu. Pogrzeb odbył się po południu 22 listopada 2012 w Manosque (Alpes de Haute Provence) Organizatorzy Festiwalu Filmów Górskich w Grenoble, na którym Patrick miał w tym tygodniu przedstawić swoje dwa filmy, zajęli się urządzeniem skromnej ceremonii żałobnej. Po jej zakończeniu ciało Patricka zostało przewiezione do miejscowego krematorium. W ostatniej drodze wspinaczowi towarzyszyli wyłącznie najbliżsi.
Patrick Edlinger urodził się 15 czerwca 1960 w Dax w południowo-zachodniej Francji. Kilka lat później osiedlił się z rodziną w okolicach Tulonu. Tam też zaczął się wspinać, początkowo w Kalankach, później w Baou de 4 ouro (Baou czterech wiatrów), na Cimaju i wreszcie w Verdon. Pierwszą drogę solo zrobił w Kalankach kolo Cassis mając 12 lat. W końcu lat siedemdziesiątych Edlinger pojawia się w Saussois i w Fontainebleau, by skonfrontować się z mitycznymi bulderingowymi standardami. Patricka spotkałem kilka razy w Bleau, w Bas Cuvier. Koczował w swojej półciężarówce. Patrick interesował się trudnymi trawersami. Podziwialiśmy jego technikę. Jak opowiadał, trawersował często w Kalankach kolo Cassis. Nad wodą nie ma żadnego ryzyka. Można tylko wpaść do morza. Tulon, podobnie jak Kraków, otoczony jest licznymi wspinaczkowymi „domenami”. Patrick wspinał się praktycznie codziennie. Obok Henri Talamasco, Francisa Elichabé i Denisa Garniera Edlinger staje się jednym z najaktywniejszych tulońskich ekiperów. Dzięki jego obecności i eksploracji wzrasta renoma niektórych skal w południowej Francji. Przykładem tego może być Cimaiu, który przyciąga liczne rzesze francuskich i zagranicznych wspinaczy. Na Cimaiu Patrick interesował się liniami, o których wcześniej nikt nie myślał. Szczególnie myślę o przewieszonej ścianie Carriere (Kamieniołom) Edlinger był pionierem ostrego łojenia w Ceuse (Alpes de Haute Provence), gdzie otwiera i wyposaża w nity wiele trudnych dróg. Charakteryzują się one maksymalnym zaangażowaniem ze względu na oddalone punkty asekuracyjne. Patrick wynajął w okolicy podupadłą farmę, gdzie koczował z kumplami. Uzbrojony w wiertarkę eksplorował Ceuse (sektory : Berlin, Demi Lune, Femme Noire, Femme Blanche .) Na drogach Edlingera asekuracja jest skąpa, gdyż brakowało mu pieniędzy na sprzęt. Loty na nich są niebezpieczne, posiadają renomę nie do przejścia. Zresztą taka była wówczas miejscowa etyka. Edlinger nie „odkrył” Ceuse, lecz zrozumiał niesamowity potencjał ściany. W końcu lat 70. przyszli miejscowi łojanci jak Macle, Fossard czy Lafaille, byli jeszcze za młodzi, żeby interesować się eksploracją Ceuse. Interesowały ich wówczas tylko wielkie drogi alpejskie. Patrick wskazał im drogę na przyszłość. Dzisiaj asekuracja na drogach Edlingera polepszyła się, lecz ich zaangażowanie i ekspozycja pozostały. W latach 80-tych francuscy wspinacze porzucają definitywnie tire-clous (łapanie się haków). Niedługo po swoim przybyciu do Verdon Patrick znajduje się w ścisłej francuskiej czołówce wspinaczkowej. Stanowili ją Jean-Pierre Bouvier (tzw. Mucha) Patrick Berhault, Marco Troussier. Wkrótce pojawia się najnowsze pokolenie: bracia Le Ménestrel, Jean- Baptiste Tribout, Jacky Godoffe, Thierry Renault i ostro wspinające się dziewczyny : Cathérine Destivelle i Isabelle Patissier.Patrick Edlinger wspina się sporadycznie w Alpach (Oisans) Ostatnią z jego nielicznych eskapad wysokogórskich jest próba pierwszego zimowego przejścia Superkuluaru (droga Boivin-Gabarrou) na Mont Blanc du Tacul w 1980r. (z Berhaultem i Martinezem) W 1982 roku Patrick spotyka się z filmowcem Jeanem- Paulem Janssenem. Rezultatem były dwa filmy: „Życie na czubkach palców” („La vie aux bout des doigts”) i „Vertical opera”. W pierwszym ze wspomnianych filmó w wspinaczew wielu krajach odkrywają nagle niesamowitego blondyna z czerwoną opaską na czole, wspinającego na żywca i wiszącego na jednej ręce na trudnym okapie w Verdon. Podczas zwisu drugą ręką spokojnie grzebie w woreczku z magnezją. Z dnia na dzień Patrick staje się gwiazdą małego ekranu. Film La vie aux bouts des doigts robi światową karierę. Patrick, jak wspomina, zarabia na wspomnianym filmie śmieszną sumę, która wystarcza mu zaledwie na zakup kilku par wspinaczkowych butów i niezbędnego sprzętu. Wkrótce Edlinger staje się najpopularniejszą francuską postacią w plebiscycie zorganizowanym przez Paris Match. Dzięki niespodziewanemu sukcesowi Patrick zaczyna wreszcie zarabiać na życie wspinając się. Pojawiają się pierwsi sponsorzy (Beal), propozycje telewizyjnych reklam, krótkie role w filmach Claude’a Leloucha i Joségo Giovanniego. Patrick Edlinger nigdy nie myśli, aby zostać przewodnikiem czy instruktorem wspinaczki. W 1986 roku Patrick wygrywa pierwsze zachodnioeuropejskie zawody wspinaczkowe w Bardonecchi. Startuje też na zawodach w Związku Radzieckim. Patrick miał szczęście ze „wypłynął”, lecz przecież wszyscy reprezentowaliśmy ten sam poziom wspinaczkowy. Związanie się Edlingera z mediami nie podoba się wielu amatorom free climbing – gdyż kłóci się ono z ówczesną francuską ideą wspinaczki klasycznej; ta powinna być „przezroczysta” w dosłownym sensie tego słowa. Po przejściu drogi pozostać powinny tylko ślady magnezji. Nakręcenie filmu, publikacja zdjęć, udzielanie wywiadów – to fakty, które brukają tę nieskazitelną ideę. Lecz, jak to często bywa, pierwsze wrażenia są mylne. Patrick ma rację! Postanawia, że nie pozwoli na kolejny wyzysk swojej osoby przez media, jak to miało miejsce po nakręceniu filmu „Zycie na opuszkach palców”. Edlingerowi udaje się oswoić media. W połowie lat 80. w gronie pretendujących do tytułu najlepszego wspinacza świata Edlinger staje się wyrzutkiem Wśród zazdrosnych pretendentów rej wodzą bracia Le Menestrel oraz Jean-Baptiste Tribout (gang Paryżan). Iskrą zapalną w tej, odbywającej się na łamach pism wspinaczkowych nagonce na Edlingera staje się dokonana przez niego „dewaluacja” trudności drogi „Specjaliści” w Verdon (otworzonej przez J.B. Tribout) z 8C na 8b. Paryżanie rzucają Patrickowi wyzwanie: udowodnij ze jesteś najlepszy. Odpowiedzią zainteresowanego jest zwycięstwo na zawodach w Snowbird w USA. W 1995 roku Patrick ma poważny wypadek wspinaczkowy, wypadek, który zaważa na jego późniejszej karierze. Podczas treningu w Kalankach kolo Cassis Le Blond wspina się z asekuracją na drodze 7b, wpinając się rutynowo wyłącznie do kilku punktów asekuracyjnych. 20m nad ziemią, w miejscu kluczowych trudności, urywa się jeden z chwytów. Patrick zalicza długi lot. Znajdujący się przypadkowo w pobliżu lekarz reanimuje nieprzytomnego wspinacza, wykonując mu masaż serca. Patrick wychodzi z tego wypadku praktycznie bez szwanku: ma tylko naderwanych kilka mięśni. Według Jean-Michela Asselina i Gillesa Chappaza w ostatnich czasach Patrick jest w stanie głębokiej depresji. Usiłuje rozwiązać swój problem z alkoholem. Problem, o którym mówi: To chyba najtrudniejsza solowa droga w moim życiu. Myślę, że ją pokonam. Przed kończącym się właśnie festiwalem filmów górskich w Grenoble Patrick udziela ostatniego wywiadu dla Dauphiné, którego końcowe zdanie wykorzystywane jest przez rożnych gryzipiórków w internetowej i drukowanej prasie jako testament zmarłego wspinacza. Robią to z intencją celowego rozedrgania opinii publicznej, rządnej sensacji: Jestem człowiekiem wolnym. Nie żałuję niczego w moim życiu. Według raportu żandarmerii Patrick Edlinger nie popełnił, jak sądzą niektórzy, samobójstwa. Ostatnio przygotowywał się do Festiwalu w Grenoble, jego ostatnim marzeniem była podroż jachtem dookoła świata. W wolnych chwilach łowił pstrągi „na muchę”. To była jego ostatnia pasja po powrocie z Réunion. Z pewnością Patrickowi brakowało wspinaczki solowej, dla wielu wspinaczy escalade jest pasją, często skazaną na nienasycenie. Być może właśnie to nienasycenie było powodem jego depresji. Patrick Edlinger postarzał się, jak wszyscy. Lecz nadal był gotów do konfrontacji z najmłodszymi wspinaczami. Być może stwierdził, iż nigdy nie będzie juz tym, kim był. Na portalach internetowych mnożą się wypowiedzi wspinaczy i nie tylko, będące hołdem dla Patricka Edlingera. W prasie internetowej i drukowanej autorzy artykułów powielają do znudzenia te same informacje dotyczące jego życia prywatnego. Autorem tych informacji jest Jean Michel Asselin, autor mającej ukazać się w styczniu biografii Edlingera. Celem Asselina jest z pewnością promocja wspomnianej książki. Dziwne, że człowiek, podający się za przyjaciela zmarłego w tak żałosny sposób oddaje hołd Patrickowi. Podobna jest postawa Gillesa Chappaza, który nie dokończył kręconego niedawno filmu z Patrickiem. Chappaz prawdopodobnie zmontuje krotki film dokumentalny, do którego obejrzenia trzeba zachęcić publiczność. Patrick Edlinger, Bright Star, zaszczepił u tysięcy nowicjuszy pasję wspinania. Otworzył nowe horyzonty przed tymi, którzy wspinali się od dawna. Z jego twarzy promieniowała radość ze wspinania. Radość, lecz nie cierpienie, jak twierdza niektórzy znani alpiniści. Wspinał się w niepowtarzalnym stylu, z elegancją i płynnością. Przesuwał się z chwytu do chwytu, niejako rzucając wyzwanie prawom grawitacji, pozostawiając za sobą wyłącznie biały pyl. Niedawno ktoś trafnie określił jego technikę: pełzał po skale jak jaszczurka. Z pewnością ! Patrick Edlinger był postacią charyzmatyczną. Ci, którzy go znali, pamiętają jego zagadkowy uśmiech (jak na obrazach Leonarda da Vinci) i wrodzona prostotę w zachowaniu. Edlinger był człowiekiem skromnym i dyskretnym. Po sukcesie nie przewróciło mu się w głowie. Nikt chyba nigdy się nie dowie (lecz to bez znaczenia), co stało się w domu Patricka w Bonlau w piątek szesnastego listopada 2012. Tragedia wydarzyła się prawdopodobnie nocą na klatce schodowej. Patrick znalazł się na schodach, które okazały się dla niego schodami do nieba. Być może chciał ucałować śpiące dziecko. Szesnastego listopada Patrick Edlinger, Bright Star, rozpoczął ostatnią solową wspinaczkę do Raju Łojantów. Mocno wierzę, że spotka się tam niedługo z Patrickiem Berhaultem i innymi wspinaczami. Au revoir Patrick! Honfleur, listopad 2012
Piotr Paćkowski |
FILM: „Vertical opera”
Wywiad Julii Lachowicz z Reinholdem Messnerem zamieszczony 6 października 2012 w National Geographic Traveler
Najlepszy himalaista świata, pierwszy człowiek, który stanął na wszystkich ośmiotysięcznikach, farmer, polityk. Dziś muzealnik. Niezależnie od tego, co robi, musi być w tym najlepszy. W nic nie wierzy, nikogo nie podziwia, niczego nie żałuje
Z Reinholdem Messnerem rozmawia Julii Lachowicz.
Po raz pierwszy spotykam go w zamku Juval w Południowym Tyrolu. Czyli jego domu. Wita mnie mocnym uściskiem dłoni i przewrotnym uśmiechem. Ten ostatni nie opuści go przez następne pięć dni, które spędzimy na zwiedzaniu jego górskich muzeów i na niekończących się rozmowach. Przy lampce czerwonego wina potrafi do rana opowiadać zarówno o swoich osiągnięciach, jak i porażkach. O górach, sztuce, polityce. Przyjechałam do Messnera, wielkiego alpinisty, a poznałam Reinholda gawędziarza, który wprost wyraża swoje zdanie i nie unika trudnych tematów.
REINHOLD MESSNER: To był ten jeden z niewielu razy, kiedy naprawdę myślałem, że nie przeżyję.
W czasie pierwszej wyprawy w Himalaje?
Tak. Wtedy kiedy słyszałem huk lawiny, która zabrała mojego młodszego brata. Dokładnie 29 czerwca 1970 r., podczas zejścia z Nanga Parbat. Już od dwóch dni nic nie jadłem, spędziłem kolejną noc w strefie śmierci. Bez śpiwora, w lodzie. Temperatura spadła do minus 40°C. Byłem wyczerpany, na granicy utraty zmysłów. Wciąż słyszałem krzyk Günthera, ale nie wiedziałem, gdzie go szukać.
Pozostali członkowie wyprawy przez 35 lat twierdzili, że pan tak naprawdę zostawił brata z tyłu.
Zostawić kogokolwiek w takiej sytuacji, zwłaszcza młodszego brata? To byłoby wbrew ludzkiej naturze. To był mój kompan, najlepszy przyjaciel. Od dzieciństwa byliśmy partnerami w górach. Zawsze wracaliśmy razem.
Nie tym razem. Nie mieliście lin, Günther był w bardzo kiepskiej formie. Jak do tego wszystkiego doszło, przecież byliście doświadczonymi wspinaczami?
Owszem, byliśmy, ale w Alpach i Dolomitach. To było nasze pierwsze wejście na ośmiotysięcznik. Szczyt tak naprawdę miałem zdobywać sam, zrobić swojego rodzaju rekonesans, bo nikt wcześniej nie wchodził na Nanga Parbat przez Rupal Face – jedną z najtrudniejszych ścian na świecie. Günther jednak zdecydował się spontanicznie do mnie dołączyć. Dogonił mnie przed szczytem. Wszedł tam bardzo szybko, tracąc przy tym bardzo dużo sił. Wysokość, na której byliśmy, nie pomogła. Zrobił się bardzo wolny, zaczął halucynować, nie myślał trzeźwo.
Pan poszedł więc przodem?
Szukałem dobrej trasy, on miał iść moimi śladami, chciałem mu oszczędzić błądzenia. Byliśmy już po najtrudniejszym etapie. Umówiliśmy się, że poczekam na niego przy potoku. Nie doczekałem się. Usłyszałem tylko jakiś huk. Znalazł się w złym miejscu, w złym czasie. To nie była duża lawina. Szukałem go dwa dni. Bezskutecznie. Ostatkami sił doczołgałem się na dół.
Do bazy?
Tam już nikogo nie było. Członkowie ekspedycji byli pewni, że zginęliśmy, i zwinęli obóz. Na szczęście zobaczyłem odchody krowy. Podążyłem tym tropem, doszedłem do lasu i usłyszałem głosy ludzi rąbiących drzewo. Dali mi chleba i doprowadzili do wioski. Tam okazało się, że mój stan był tragiczny.
Odmrożenia?
Między innymi. Sześć palców u stóp miałem amputowanych i dwa opuszki u prawej ręki odcięte. Wraz z kawałkiem kości.
Brzmi jak wyrok dla wspinacza.
Do czasu wyprawy na Nanga Parbat byłem jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym wspinaczem w Europie. Szybkim, sprawnym, nie potrzebowałem żadnego sprzętu, haków, lin. W Alpach wszedłem na każdy trudniejszy szczyt, wyznaczyłem setki nowych dróg. Po tym jak straciłem palce, jeszcze chwilę się łudziłem, że do tego wrócę. Miałem zeszyt, w którym rozrysowywałem nowe drogi na najtrudniejszych ścianach. Zostało jakieś 50, których nie zrobiłem. Przez pewien czas po operacji nadal nie chciałem ich zdradzać. Ciągle wierzyłem, że to ja na nie wejdę.
Udało się?
Niestety. Zeszyt przekazałem młodszym kolegom.
Koniec kariery?
Po prostu zacząłem inny etap. Himalaisty. Tu mniej liczyła się szybkość i sprawność, bardziej doświadczenie i wytrzymałość.
Punkt zwrotny?
Największa porażka i największy sukces w moim życiu. Coś, co zmieniło moje myślenie. Po paru miesiącach w szpitalu zdecydowałem, że wracam do Karakorum i w Himalaje. Zrozumiałem, że już nic nie może przywrócić Günthera. Że fakt, że zostanę architektem czy lekarzem, niczego nie zmieni.
Podczas pana kolejnej wyprawy na Manaslu zginęły dwie osoby. Nie miał pan dosyć, nie podłamało to pana?
Oczywiście to było dla mnie trudne, ale ja nie miałem na te śmierci wpływu, nic nie mogłem zrobić ani pomóc. Po tym wydarzeniu postanowiłem po prostu, że będę wspinał się jak najwięcej sam. Wtedy jest się odpowiedzialnym tylko za siebie.
Jak na te decyzje zareagowali pana rodzice?
Mama zaakceptowała ten wybór. Tata nie zrobił tego nigdy. Uważał, że byłem winny śmierci Günthera, że skończę jako kloszard, że alpinizm to nie zawód. Nigdy mi nie wybaczył.
Podobno był dla was surowy także w dzieciństwie.
Często krzyczał, wybuchał, czasem bił. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, dlaczego tak się zachowywał. On żył w lęku.
Czego się bał?
W 1938 r. zorganizował głosowanie, w którym mieszkańcy Południowego Tyrolu mieli wybrać, czy zostają we Włoszech, czy przeprowadzają się z całymi rodzinami do Niemiec. 86 proc. osób, w tym mój tata, zdecydowało się przejść na stronę nazistów. Wtedy mocno wierzył w nazistowską ideologię. Widać to nawet w tym, jakie dał nam imiona: Reinhold, Günther, Siegfried, Waltraud. Wszystkie niemieckie. Wojna jednak pokrzyżowała plany, nikt się nie przeniósł, a ojciec się załamał. Stał się człowiekiem niepewnym. Ale to on nas wziął pierwszy raz w góry. Swój pierwszy szczyt, trzytysięcznik Geislerspitzen, zdobyłem, gdy miałem pięć lat.
Dość wcześnie.
W naszej wiosce nie było ani boiska do piłki, ani basenu. Do dziś nie potrafię pływać. Chodziliśmy więc po górach. W wieku 13 lat biłem już ojca na głowę we wspinaniu. Siedem lat później znalazłem się w światowej czołówce.
I przy okazji zrewolucjonizował pan tę dyscyplinę sportu…
Ja po prostu pokazałem, że to, co inni uważali za niemożliwe, jest do zrobienia. Wchodziłem więc bez pomocy zbędnych sprzętów, lin, haków.
Jakiś przykład?
Na jedną z najtrudniejszych ścian Les Droites wszedłem sam, bez asekuracji i to trudną drogą. Gdy wcześniej mówiłem o swoich planach, wszyscy pukali się w głowę. Więc przestałem i pewnego dnia po prostu wyszedłem ze schroniska i ruszyłem do celu. Gdy rano pozostali wspinacze zorientowali się, że ktoś czegoś takiego próbuje, porzucili swoje plany i wyszli mnie obserwować. Wszedłem w ciągu czterech godzin. Przede mną najszybsza osoba zrobiła tę drogę w trzy dni.
Tak samo było ze zdobyciem Mount Everestu bez użycia tlenu? Nikogo pan nie pytał o zdanie?
Gdy rozmawiałem z lekarzami i specjalistami, byli przeciwni. Silna choroba wysokościowa, krwotoki, uszkodzenia mózgu, nawet szaleństwo: nikt nie wiedział, czy ludzki organizm przeżyje na takiej wysokości, co się będzie z nim działo. Ani ja, ani mój partner Peter Habeler też nie wiedzieliśmy. Wchodzenie na Everest z tlenem nie było dla nas żadnym wyzwaniem.
Ale po co tak ryzykować?
Gdy w 1953 r. Edward Hillary i Tenzing Norgay jako pierwsi zdobywali Everest, robili to po to, żeby stanąć na szczycie. Ja natomiast chciałem lepiej poznać siebie i swoje granice. I im, i mnie się udało. Dwa lata później wróciłem na Everest, by zdobyć go samotnie. To był kolejny stopień mojej metafizycznej podróży w głąb siebie.
A duma, że włoska flaga mogła zawisnąć na szczycie?
Wchodziłem jako Reinhold Messner, nikt inny. Ani Włoch, ani Austriak, ani Południowotyrolczyk. Moją jedyną flagą była chusteczka do nosa. Mojego nosa. Wiele osób nie mogło się z tym pogodzić. Trudno. Tak oto stałem się persona non grata w swoim kraju. Byłem też pierwszą osobą, która publicznie powiedziała, że wszyscy nasi pierwsi wspinacze byli wspierani przez faszystów i nazistów, a ich osiągnięcia służyły propagandzie. Ja nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Dlatego nigdy na wyprawę nie wziąłem publicznych pieniędzy. Nie przyjąłem też medalu olimpijskiego, jaki w 1988 r. w Calgary ofiarowano mi po zdobyciu Korony Himalajów.
To jak finansował pan ekspedycje?
Znajdowałem prywatnych sponsorów. Zresztą moje wszystkie wyprawy składające się na Koronę Himalajów kosztowały tyle co jedna tradycyjna ekspedycja, w stylu oblężenia.
Czyli jakim?
Z szerpami, butlami, całym osprzętem, kilkudziesięcioosobowym składem. Na moich wyprawach było kilka osób, minimum sprzętu. Swoją drogą też polskie ekspedycje, wbrew powszechnemu przekonaniu, miały więcej pieniędzy niż ja.
Mimo to wyścig o Koronę Himalajów Kukuczka-Messner wygrał Pan.
Żadnego wyścigu nie było, to był wymysł mediów. On w ogóle nie miał racji bytu, bo Kukuczka był bez szans.
Był jednym z najlepszych himalaistów tamtych czasów.
Z tym się zgadzam całkowicie. Ale ja drogę do 14 ośmiotysięczników zacząłem 9 lat wcześniej.
W połowie 1985 r. różnica ta nie była już taka wielka. Było tylko 11:9 dla Pana.
Ja się z nikim nie ścigałem, a alpinizm to nie sport. Kukuczka mógłby jako pierwszy zdobyć Koronę Himalajów, tylko gdybym zginął lub gdyby coś mi się stało.
Z jednej strony podkreśla Pan, że to nie był wyścig. Z drugiej zaś, po tym jak Polak zdobył Koronę Himalajów, wysłał pan mu telegram: „Nie jesteś drugi. Jesteś wielki”.
To była odpowiedź na jego wiadomość z gratulacjami, którą wysłał mi po wejściu na ostatni ośmiotysięcznik Lhotse. To było miłe i postanowiłem się zrewanżować. Uważam, że był świetnym wspinaczem i właśnie to chciałem przekazać.
Mógł się pan ograniczyć do słów gratulacyjnych, jednak dość dyskretnie podkreślił pan, kto tak naprawdę był pierwszy.
Proszę pani, gdym chciał, tobym w ogóle nie uznał jego korony, bo przecież on na Everest wchodził z dodatkowym tlenem! A to według mnie łamie zasady prawdziwego himalaizmu.
A jakie są te zasady?
Zawierają się w moim ABC wspinania: no artificial oxygen, no bolt, no communication (bez sztucznego tlenu, bez haków, bez komunikacji). Ta regułka opisuje chyba najlepiej moje podejście do alpinizmu.
Co w takim razie uważa pan o obecnych wyprawach komercyjnych, np. na Mount Everest, w których każde „bez” można by zamienić na „z dużą ilością”?
To jest czysta turystyka. Nie potępiam tego, ale też nie rozumiem, po co ktoś miałby się w takich warunkach wspinać. Przecież to nie ma nic wspólnego z alpinizmem.
A jak go pan definiuje?
Dla mnie jest to próbowanie niemożliwego. Kreatywność. Gdybyśmy dziś z Kukuczką mieli po 20 lat, to nie wiem, co byśmy robili, bo wyzwań w górach jest już naprawdę niewiele. Dla mnie alpinizm umarł.
Dlatego zrezygnował pan z himalaizmu dokładnie po zdobyciu ostatniego ośmiotysięcznika z Korony w wieku 42 lat?
Gdy stanąłem na szczycie Lhotse, ostatniego szczytu Korony Himalajów, pomyślałem, że nie mogę już wejść wyżej, zrobić więcej, trudniej. Że zdobyłem wszystko, co mogłem, a teraz będę się tylko powtarzał. A ponieważ himalaizm to nie sport, nie bawiło mnie poprawianie własnych rekordów. Uznałem, że w tej dziedzinie wszystko już zrobiłem.
Zamknął pan cały rozdział i przeszedł do kolejnej fazy życia?
Można tak to ująć. Wiem, kiedy powiedzieć sobie stop. Myślę, że wielu himalaistów nie potrafi tego zrobić i dlatego ginie. Wystarczy popatrzeć na polskich wspinaczy: Kukuczka, Rutkiewicz… Ja umiałem ocenić swoje siły, możliwości i chęci. Dziś na przykład spełniam się jako muzealnik.
I zaczął pan życie tyrolskiego domownika?
Nie do końca. Najpierw jako pierwszy przeszedłem całą Antarktydę. Dotarłem na biegun północny, poznałem pustynię Gobi, szukałem yeti. Potem poświęciłem się polityce. Aż w końcu zająłem się tworzeniem pięciu górskich muzeów.
Trzy z nich znajdują się w zamkach, a jeden z nich to pana dom. Kiedyś spędzał pan czas w namiocie, dziś w królewskich niemal komnatach. Dość radykalna zmiana stylu życia.
Prowadzenie muzeów i himalaizm mają wiele wspólnego. Trzeba mieć bardzo jasno wyznaczony cel i dążyć do niego, nie oglądając się na innych. A co do namiotu i zamków, to owszem, komfort radykalnie różny. Ale prawdziwą sztuką życia jest umieć przeskakiwać z jednego do drugiego i dobrze się czuć w obu. To akurat mi się udaje wyśmienicie.
I nie jest żal panu tych gór, emocji związanych z himalaizmem, widoków?
Widoki nigdy w czasie wspinaczki nie były dla mnie ważne. Poza tym ja nie żałuję niczego. Nawet wyprawy na Nanga Parbat, o co często pytają mnie dziennikarze. To się już wydarzyło, nie ma co do tego wracać.
Chodzi pan jeszcze po górach?
Tak, głównie po Alpach i Dolomitach, tylko już nie tak szybko i ekstremalnie. Ostatnio byłem z moim synem. Trasa nie była trudna, ale ja się zmachałem. Mam w końcu 68 lat. Doszliśmy do schroniska. Ja sobie marzyłem o kawie i odpoczynku, a on na to, że jazda do góry. Oświadczył, że jak będę tak się ciągnął, to więcej ze mną na wspinanie nie idzie.
I co Pan na to?
Trochę mnie to dotknęło, bo dla mnie starzenie się to prawdziwa masakra. Z drugiej strony jednak ubawiło, bo nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś będzie mnie ochrzaniać, że za wolno się w górach ruszam.
Ktoś pana wyprzedził…
Nie w snach. W tych z Güntherem ciągle jesteśmy najlepszymi wspinaczami Europy. I nikt nam nie może podskoczyć.
Messner: „Kukuczka był bez szans” |
Ostatnia sjesta Pająków: Pavel Pochylý, Ondrej Pochylý |
||
|
||
W lutym 2010 r. minęła dziesiąta rocznica śmierci Ondreja i Pavla Pochylých, znanych po obu stronach Tatr jako legendarny zespół Pająków. Ondrej i jego starszy brat – Pavel należeli do słowackiej czołówki wspinaczkowej w latach 60 i 70. Uwaga od autora: Trudno zrekonstruować historie „Pająków”. Czeskie i słowackie źródła prasowe i internetowe zawierają wiele sprzeczności i niedomówień. O Ondreju niewiele wiadomo, więcej o Pavle, będącym „prowodyrem” zespołu. Na temat Pavla Pochylego znaleźć można różne kontrowersyjne wersje. Głównym znakiem zapytania jest jego pobyt w więzieniu. Według niektórych znanych wspinaczy z dawnego CSRS (i lojalnych w stosunku do dawnego reżimu) Pavel przesiedział tylko kilka miesięcy. Według innych źródeł – 7 lat. Niektórzy horolezcy insynuują, że Pavel brał środki dopingujące. Inni twierdzą, iż „nie sprawdził się w życiu społecznym”. Wiele osób jest zdania, ze Pavel Pochylý nie był postacią łatwą. Wielu wspinaczy twierdzi, iż był „po prostu człowiekiem”. Taka jest też opinia ostatniej towarzyszki życia „Palo” – Katariny Gromowej.Pająków osobiście nie znałem: szkoda. Może poznałem ich tylko pośrednio – przez dwie przebyte cesty Pavukov. |
Pająki in the sky
Początkowo bracia wspinali się razem, otwierając kilka ekstremalnych dróg zwanych drogami Pająków. Wkrótce renoma Słowaków dotarła w polskie Tatry.
Według słowackich i czeskich źródeł przydomek „Pająki” wymyślili polscy taternicy. Pavel zwany był na Słowacji „Postrachem Tatr”, „Thunderbird” i „Burzycielem Tradycji”.
Według Ivana Dieški, Pavel wyprzedził swoją epokę i zainspirował kolejne pokolenia wspinaczy.
Pavel Pochylý
Pavel urodził się w 1945 r. Zaczął się wspinać mając 14 lat. Podczas swojego pierwszego tatrzańskiego sezonu chuderlawy małolat z Bratysławy w poszarpanych sandałkach pojawił się w Brnčalovej Chacie, pytając starych wyjadaczy: gdzie jest Hokejka na Łomnicy?
W następnym sezonie Pavel przeszedł 67 tatrzańskich standardów i pokonał wszystkie najtrudniejsze drogi na zachodniej ścianie Łomnicy w 3 godz. i 20 min.
W 1961 r. Pavel otwiera drogę płytami na Małej Pośredniej Grani, ocenianą dzisiaj na VIII-!
Według słowackich źródeł, to właśnie ta cesta zapoczątkowała ideologiczny konflikt między starym i nowym pokoleniem wspinaczy. Stara gwardia z trudem, ale także z pewną dozą zazdrości, musiała przetrawić pojawienie się małolata z Bratysławy, który udowodnił, że w CSSR niektórzy wspinacze łoją w zachodnim stylu Hemminga. Pośrednia Grań stała się także początkiem legendy Pająków.
Pavel wspinał się według swojego credo, które przytacza Dieska i inni: „to, co niemożliwe, jest tylko jedną z opcji.” Pod ściany podchodził „na lekko”, w samolezkach lub sandałach, często nie bacząc na warunki atmosferyczne. Projekty nowych dróg realizował „z marszu”, czyli „on sight” lub – jak kto woli – według rzymskiej formuły „veni, vidi, vici”.
Palo nie lubił poręczowania i wycofów. Każda nowa droga musiała „paść” przy pierwszym podejściu.
Rok 1967 był chyba najowocniejszym sezonem Pavla – Superdirettissima Kazalnicy (zwana superdirettissimą przez pierwszych zdobywców, w Polsce nazywana
drogą Pająków), nowe drogi na Ganku i na Kieżmarskim. Później rozpoczyna się nowy etap: wspinaczka solowa (zimowe przejście Studničkovej cesty na Galerii Gankowej, pierwsze powtórzenie włoskiej drogi Lecco na Grand Capucin w Masywie Mont Blanc.)
Według anegdoty opowiedzianej Władysławowi Janowskiemu przez Karela Jakeša (1953-2002), Pavel, mając problem z jakimś trudnym miejscem, wypinał się z liny, łojąc kluczowe miejsce „na żywca”!
Interesował się polityką, psychologią i literaturą (Dostojewski i inni) Odmówił służby wojskowej. Kilka razy usiłował uciec na Zachód (z różnymi fałszywymi paszportami).
W więzieniu spędził ok. 7 lat, według słowackich źródeł m.in. za „różne afery ekonomiczne”, związane z „budżetowymi” pracami wysokościowymi. Według pierwszego wyroku Pavel został skazany na 11 lat więzienia; na skutek dwóch amnestii odsiadka została skrócona o cztery lata. W Leopoldowie, za kratkami, stał się postacią charyzmatyczną. Według jednego z byłych funkcjonariuszy więzienia Pavel doprowadził do zmiany regulaminu więziennego „na bardziej ludzki”. Dla współwięźniów był autorytetem.
W 1979 roku (po pierwszym wyjściu na wolność) Palo zafundował sobie zimowe, solowe przejście grani Tatr (15 dni, bez żadnego zewnętrznego wsparcia, z 30-to kilogramowym plecakiem).
W 1983 r. otworzył solo Idealną Direttissimę Eigeru, uważaną do dziś za jedną z najtrudniejszych dróg na Ścianie Śmierci. Ta „voie impériale” poprowadzona została śladami Sedlmayera i polskich prób z lat 60.
W 1967 r. próbował otworzyć podobną drogę Francuz Roland Trivellini, ginąc 150m od szczytu. Przed Pochylým do Idealnej Direttissimy przymierzał się również Leopold Páleníček.
W 1984 r. Pavel uczestniczył w czechosłowackiej wyprawie na M. Everest.
W 1990 roku, po drugiej amnestii, Palo staje się ponownie wolnym człowiekiem. Lecz – jak twierdzi Katarina Gromowa – także człowiekiem bardzo chorym. Z tego tez względu nie podejmuje juz wspinaczki na wysokim poziomie.
Ondrej Pochylý
Ondrej urodził się w 1949 r. Zaczął się wspinać w wieku 12 lat.
Mówił o sobie, że jest spadkobiercą rygorystycznej etyki wspinaczkowej wypracowanej na „czeskich piachach”. Tę etykę realizował Ondrej w Tatrach, stosując wyłącznie naturalne punkty asekuracyjne, bez nitowania. Jednym z przykładów „czystej etyki” Ondreja jest droga Oranżowy express na Jastrzębiej Turni.
W latach 70. Ondrej zaczął studia uniwersyteckie (pedagogika). W tym czasie uprawiał buldering na naddunajskich murkach i zaporach, poświęcał dużo czasu na szkolenie młodych horolezcow. Do dziś jest uważany za pioniera bulderingu na Słowacji.
Nie złapał, jak jego starszy brat, wirusa solowej wspinaczki. Po rozstaniu z Pavlem, wspinał się z różnymi partnerami. W 1984 r., z dwoma innymi Słowakami, otworzył Direttissimę Wielkiego Filara Narożnego Mont Blanc (między polską drogą Faux Pas i Divine Providence). Dokonał też pierwszego powtórzenia Direttissimy Pioli na Filarze Freney na południowej ścianie Mont Blanc.
Źródła czeskie i słowackie milczą na temat wspinaczkowego rozstania Pająków. Można jednak przypuszczać, iż jego przyczyną były odmienne poglądy braci na alpinistyczną etykę. Według Słowaków to właśnie Pavel był główną siłą napędową zespołu Pająków. Do dzisiaj na Słowacji „Pająk” jest synonimem Pavla Pochylego.
Brnčalova Chata – luty 2000
Po blisko dwudziestoletniej rozłące Pająki pojawiają się znienacka w Brnčalovej Chacie. Rudo Hajdučík, kierujący wówczas obozem szkoleniowym młodych talentów, symuluje przerażenie: „Aaaaaaa! Postrach Tatr !!!”.
Pojawienie się braci poprawia znacznie morale horolezców nadpsute złą pogodą.
25 lutego trzy zespoły wchodzą w ścianę Małego Kieżmarskiego, wśród nich Pająki, którzy „żeby odetchnąć”, wybrali się na znany im dobrze Levé Ypsilon.
26 lutego Rudo zaczyna się niepokoić o Pająków, gdyż dawno minęła godzina alarmowa, ponadto dwa zespoły wróciły już ze ściany. Pogoda jest beznadziejna – burze śnieżne i duże opady. W Brnčalovej Chacie wszyscy myślą: to przecież Pająki, jakoś sobie poradzą.
R. Hajdučík rozważa trzy hipotezy: Pająki skończyli drogę i poszli na przechadzkę. Pewnie wkrótce zadzwonią z innego schroniska. A może mają jakieś małe problemy na ścianie? Jest jeszcze ostatnia możliwość: ta najgorsza.
Rudo rozpoczyna akcję ratunkową. Pierwsze podejście pod ścianę nie daje rezultatów, ekipa ratowników-ochotników błądzi w gęstej mgle. R. Hajdučík decyduje się na wezwanie Horskiej Służby. 26 lutego ratownicy dochodzą do Kotła pod Małym Kieżmarskim Szczytem, sondując wszystkie okoliczne żleby. 27 lutego ruszają ponowne poszukiwania w okolicy Niemieckiej Drabiny. W południe psy znajdują ślad: u wejścia w drogę Poludňajší kľud (Południowa sjesta) wiszą na linie, przysypane śniegiem, ciała Pająków.
Według Słowaków, jeden z braci poślizgnął się podczas zejścia Niemiecką Drabiną. Ostatni lot Pająków na półkę i koniec legendy.
Peter – najstarszy brat Pająków
O istnieniu trzeciego, najstarszego brata – Petera – środowisko alpinistyczne dowiedziało się zimą 2001 r. już po śmierci Ondreja i Pavla. To właśnie Peter pojawił się w Brnčalovej Chacie podczas plebiscytu na najlepszego wspinacza ostatniego stulecia, organizowanego przez czasopismo Jamesak. Zwyciężył Pavel Pochylý. Trofeum przekazano Peterowi.
Arachne i Pająki
Według mitu młoda Arachne była mistrzynią w tkaniu. Pewnego razu Atena przebrana za staruszkę proponuje jej pojedynek: utkanie najpiękniejszej tkaniny. Dzieło Arachne jest piękniejsze, zazdrosna Atena rozszarpuje tkaninę przeciwniczki. Poniżona Arachne wiesza się. Przerażona bogini postanawia dać samobójczyni „drugie życie” zamieniając ją w pająka wiszącego na nitce.
Show must go one! Mit i legenda Pająków.
Ta ostatnia jest mocno zakorzeniona w pamięci czeskich i słowackich wspinaczy, o czym świadczą liczne wzmianki na internetowych stronach a także nowa, słowacka droga na Jastrzębiej Turni (Pavúči lazú do neba – Pająki ida do nieba, ściana południowo – zachodnia, trudności 8-/8, pierwsze przejście: L. Fides i P. Ondrejovič, 5 września 2002 r.)
Dlaczego zginęli? Zazdrość Boga Gór czy zazdrość ludzka? Fatalizm? Czy przydomek „Pająki” przyniósł pecha braciom Pochylým? Według Biblii „na początku było słowo”.
Trudno dzisiaj odszyfrować intencje przydomku „Pająki”. Podyktowany on był podziwem dla bratysławskich małolatów, czy zazdrością?
W lutym 2000, po dwudziestoletniej przerwie, bracia pogodzili się, pojawiając się „znienacka” w Brancalovej. Może właśnie „tak miało być”? A może po prostu wielka legenda zakończyła się w banalny sposób, w jaki zginęło wielu wybitnych alpinistów (Paul Preuss, Jan Długosz, John Harlin, Doug Haston, Tadeusz Piotrowski czy wreszcie Jerzy Kukuczka).
Od dziesięciu lat Pająki wspinają się razem w innej galaktyce, tam gdzie nie potrzeba liny.
Dobrou cestu Pavuci!.
Kilka najważniejszych dróg braci Pochylých
Nazewnictwo dróg wg pierwszych zdobywców.
W polskich przewodnikach (Kurczab) niektóre drogi otworzone przez Pavla z innymi wspinaczami nazywane są niepoprawnie „drogami Pająków” (np. Droga Durana – Pochylý na Galerii Gankowej) Według Czechow i Słowaków drogami Pająków są tylko linie otworzone z udziałem braci, nawet z innymi wspinaczami.
Wspólnie drogi Pająków
Kazalnica: Superdirettissima (droga slowacka na Kazalnicy: zwana superdirettissimą przez pierwszych zdobywców, w Polsce nazywana drogą Pająków). 1967, nowa droga,+ tow.
Galeria Gankowa: droga Pająków, 1967, nowa droga + tow
Galeria Gankowa : Centralne Zacięcie. 1980, nowa droga + tow
Kieżmarski :Płyty Pochylých. 1967, nowa droga + tow
Mały Kieżmarski Szczyt: Superdirettissima (Pavel i Ondrej na raty + tow) 1967, nowa droga
Pierwsze zimowe przejście grani Tatr 1970 + tow
Pavel Pochylý
Galeria Gankowa: droga Ďurana – Pochylý, 1963, nowa droga
Jastrzębia Turnia: płyta Pochylego. + tow, 1963, nowa droga
Pośrednia Grań : Płytami , + tow, 1962, nowa droga
Kieżmarski Szczyt: Wielkie Zacięcie 1967, nowa droga + tow
Mały Kieżmarski direttissima 1963 + tow, nowa droga
Kołowy Szczyt, direttissima prawej turni,+ tow, 1967
Łomnica Czarnym Filarem, + tow1970
Grań Tatr solo 1979
Eiger: Idealna Direttissima, 1983 solo
Grand Capucin: droga włoska Lecco, solo, 1969
Ondrej Pochylý
Mały Kieżmarski przez szable zima, nowa droga
Jastrzębia Turnia: Oranžov? expres. + tow 1973, nowa droga
Mont Blanc: Filar Narożny direttissima 1984 + tow idem
Filar Freneya, pierwsze powtórzenie drogi Pioli Jőri Bardill
pierwsze powtórzenia w Norwegii??
problemy z pisownią: ma być w nazwisku Pochylý – akcent na < y >!
Słowacy piszą raz Pavel , raz Pavol. Pseudo Pavla – Palo!!(wg źródeł słowackich)
Wielkanoc 2010
Piotr Paćkowski z cenną współpracą Władysława Janowskiego
Zdjęcia udostępnione przez Tomasa Roubala z kolekcji www.montana.cz
Burgess Brothers
|
||
Nagła cisza na skałkach Les Gaillands koło Chamonix. Uwaga filmujemy! Po długiej nieobecności w Dolinie Chamonix, bliźniacy Burgess udowadniają, iż po sześćdziesiątce można się jeszcze wspinać! Krotki wywiad z Adrianem I Alanem Burgess. W końcu lipca, podczas urodzinowej imprezy u angielsko-francuskich przyjaciół w Moussoux, zauważam dwóch osobników o długich włosach. Bez wątpienia – to bracia Burgess! Po krótkiej rozmowie bliźniacy Burgess akceptują wywiad i fotograficzny seans – nazajutrz w skałkach Gaillands. Późnym wieczorem dzwonię do Leysin do Larry’ego Ware, naszego wspólnego przyjaciela: Uściskaj braci ode mnie. Uważaj, nie ciągnij ich za bardzo za język na temat górskich osiągnięć. To naprawdę bardzo skromne hipy, mniej mówią o sobie niż poniektórzy wspinacze o mniejszych osiągnięciach. Nazajutrz, punktualnie o 14-tej spotykam się z bliźniakami; jako tłumaczka towarzyszy mi mieszkająca w Chamonix Francoise Call. Na Gaiilands opór wspinaczy, kierujemy się więc w stronę spokojniejszej partii skałek –secteur Forestier. Bracia Burgess błyskawicznie przygotowują się do wspinaczki. Co chcecie robić? Jakieś 7a? Nie, my na tych trudnościach to odpadamy – odpowiada, śmiejąc się, Adrian. Wpuszczam ich więc w jedyną wolną drogę: filarek, 6a+, pełznąc solo w trudnym terenie, z aparatem i lina do zjazdu na plecach. Przez krotki moment okoliczni wspinacze i przewodnicy przestają się wspinać, podziwiając Burgess show. Z sześćdziesiątką na karku bliźniacy radzą sobie świetnie!! Do tego muskulatura w stylu Stallone i Schwarzeneggera! Po trzech drogach zejście na parking i rozmowa w Buvette des Gaillands przy piwie i coli. * * * Piotr Paćkowski: kiedy zaczęliście się wspinać? Alan Burgess: z bratem w Anglii, mieliśmy wówczas 14 lat. PP: jakie były wasze alpejskie początki? Adrian Burgess: Pierwszy raz pojechaliśmy do Europy, mieszkaliśmy wówczas w Anglii, w1970 roku. Wspinaliśmy się w Austrii, Dolomitach, no i wylądowaliśmy w Cham, na dzikim campingu w Biollay, koło cmentarza. PP: Spotkaliście się z Hemmingiem? Adrian: tak, Gary był trochę od nas starszy i. (śmiejąc się) był dla nas za bardzo znany, my byliśmy wówczas debiutantami.. PP: co zrobiliście w Chamonix w tym okresie? Alan: nic ciekawego, kilka standardowych dróg. Drugi raz przyjechaliśmy do Chamonix w 1972 roku zima. Wówczas niewiele osób łoiło zimą. Zrobiliśmy tylko trzecie zimowe przejście deski szwajcarskiej na Courtach, bo pogoda była do kitu. Wtedy w schronisku poznaliśmy Larry’ego Ware, który zaprosił nas do Leysin, do szkoły Harlina. PP: Kto kierował wówczas szkółką? Adrian: Jeśli się nie mylę to Haston W szkole nie pracowaliśmy- mieliśmy za mało doświadczenia. Alan z kolei bardzo dobrze pamięta pobyt w słynnym Vagabond Club!, będący hotelowo-gastronomicznym zapleczem szkoły Harlina. Alan: tam było wiele dziewczyn i ciągle były imprezy. Pamiętam do dzisiaj jak Doug Haston spadł ze schodów. Nazajutrz miał wywiad z dziennikarzami i Bonnington tłumaczył, że Haston potłukł się w skałkach. To były dobre czasy! PP: Wspominaliście przedwczoraj, ze byliście w Polsce. Adrian: Byliśmy w Tatrach w Moku w latach siedemdziesiątych. Jak na pewno pamiętasz, w tamtych czasach nastąpiło wspinaczkowe zbliżenie polsko- angielskie, którego rezultatem był potem Changabang i osiągnięcia w Hindukuszu. Byliśmy nawet u Wojtka Kurtyki, wspaniały gość. Pamiętam, ze wspinaliśmy się miedzy innymi na Mięguszowieckim. Alan: Pamiętam, ze mój plecak, gdy wracałem z Zakopanego, był bardzo ciężki. Jak się nazywał ten napój: Wyborova? PP: Widzę, ze macie świetne wspomnienia, może pamiętasz jakąś anegdotę? Alan: Nas wtedy nie było na tej wyprawie w Hindukuszu, ale Porter zawsze wspominał, jak jechał pociągiem przez ZSRR do Afganistanu. Żeby nie było problemów, Anglicy udawali polskich alpinistów. W przedziale ciągle leciały z głośnika radzieckie przeboje. W pewnym momencie Zawada zmulony tym repertuarem prosi Portera: możesz dać mi terrodactyla? I czekanem rozwalił ten głośnik!!! PP: Jak z wyprawami w Himalaje? Adrian: W latach 70-80 to były złote czasy na wyprawy, gdyż politycznie był bardzo dobry klimat w Nepalu i Pakistanie. Z bratem byliśmy mniej więcej na 25 wyprawach, śmieje się. Osobiście utkwiła mi w pamięci amerykańska wyprawa w 76 roku na Everest. Było ciężko, zima te gore pokonali jako pierwsi wasi alpiniści. Alan: Od pewnego czasu nie jeździmy na wyprawy, za dużo osób zginęło;Tasker, Boardman i inni. PP: Jaka jest tajemnica waszej długiej aktywności, jesteście jednymi z nielicznych , wspinających się dinozaurów? Adrian: Trzeba mieć trochę szczęścia. Głownie z lawinami, bo to chyba największe niebezpieczeństwo w wysokich górach. Alan: Chyba tak, ja osobiście dwa razy uniknąłem śmierci w lawinach. Raz na Lhotse instynktownie rzuciłem się w dol i serak przeleciał nade mną. PP: Jak wygląda dzisiaj etyka wspinaczkowa w Stanach? Adrian: Dalej jest trend żeby nie nitować. Chociaż na niektórych drogach o geometrycznych szczelinach nity by się przydały. Uniknęłoby to dużej ilości sprzętu. Ale ta etyka ma tez u nas aspekt handlowy. Chouinard produkuje te wielkie friendy. Gdyby ludzie nitowali spadła by masa sprzedanego sprzętu. PP:, Z czego żyjecie dzisiaj? Alan: Ja jestem przewodnikiem, czasami przyjeżdżam pracować w Alpach. Założyłem firmę trekkingową, ale po zamachach w 2001 roku spadła frekwencja wyjazdów. Daje kursy jogi muskularnej. Adrian: Ja trenuje konie do jumpingu, bardzo przyjemna praca. Poza tym wygłaszam konferencje w rożnych firmach, bazowane na alpinistycznej motywacji. PP: Dzięki za rozmowę, do waszego następnego przyjazdu. * * * Adrian i Alan Burgess: Urodzeni w 1948 roku. Dzieciństwo spędzili w Anglii, obecnie mieszkają w Stanach Zjednoczonych. W latach 70-80 należą do amerykańskiej czołówki wspinaczkowej. Główne osiągnięcia: Czerwony Filar Brouillard- nowa droga, Les Droites: filar Messnera – trzecie przejście, Fitzroy – droga Chouinarda, Denali – wschodnią ścianą droga Cassina w stylu alpejskim. Wyprawy: Everest w 17 godzin, Dhaulagiri, Annapurna IV-pierwsze zimowe. Książka: The Burgess Book of Lies: humorystyczne spojrzenie na alpinistyczny światek.
|
||
rozmawial Piotr Paćkowski |
O jednym takim, co ukradł Księżyc
|
||
|
||
pamięci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem The mortal moon hath her eclipse endured (Shakespeare) W latach 70-80 pojawiła się na Zachodzie nowa moda na „chrzczenie” dróg wspinaczkowych – skałkowych lub górskich. Moda ta przyszła także do Polski (wcześniej już będąc na Słowacji). Ale mniejsza o to. * * * Latem 2005 mieszkałem w Grassonnets, między Argentiere i Chamonixn, naprzeciwko skałek La Joux . Co wieczór po pracy wspinałem się tam, bo to było tylko 10 minut marszu. Wypatrzyłem kilka nowych dróg wiodących na górną część skałek. Sprzęt dostarczył Hervé Snell, syn nieżyjącego już właściciela słynnego sklepu ze sprzętem wspinaczkowym. Gdy tylko wspomniałem o projekcie nowych dróg (nie przyszedłem, żeby żebrać o parę „long-lives”) Hervé poszedł do właściwego działu sklepu i wrócił z kilkoma garściami nitów i plakietek. Ze względu na respekt dla ludzi z gestem pierwsza droga została ochrzczona Grâce a Snell. Druga – Bijou – poświęcona kobiecie mojego życia. Trzecia – Les animaux du désert była aluzją do tysięcy żołnierzy wysłanych na wojnę do Iraku. Na marginesie: według Dominique Potarda, autora przewodników skałkowych w Chamonix, drogę tę atakowała bezskutecznie ekipa instruktorów ENSY w 1982 roku. Ostatnią drogą, będącą przedłużeniem starej linii Les anciens du gaz, był ładny filarek wiodący na szczyt skałek. W oczyszczaniu drogi pomagał mi Fabrice Mugnier z Grassonnets oraz Krzysiek Lizak z Krakowa, będący od czasu do czasu w Chamonix. Krzysiek nie bardzo był zadowolony z „czarnej pracy” (dosłownie). To zanieczyszczenie z Tunelu Mont Blanc – mówiłem. Droga ta została oczyszczona (drucianymi szczotkami) podczas zjazdów, następnym etapem było właściwe otwarcie od dołu, solo z , otrzymanym w prezencie od Marca Batarda. Podczas jednego z sierpniowych wieczorów wywierciłem Hiltim trzy dziury na nity. Po dojściu do stanowiska okazało się, że akumulator jest KO. Zjechałem z niepewnego haka. Nazajutrz znalazłem się ponownie na drodze w celu założenia porządnego „zjazdu”. W końcowej nyży czekała na mnie kozica z trójką koźlątek. Zwierzęta tak jakoś ludzko na mnie patrzyły, że zostawiłem wiertarkę w nyży wycofując się dyskretnie. Księżyc wschodził w tym czasie. I wówczas pojawiła się idea o nazwaniu drogi. Przypomniał mi się tytuł filmu, którego zresztą nie widziałem: O dwóch takich, co ukradli Księżyc. Lecz w mojej głowie był tylko jeden złodziejaszek. Dlaczego jeden? Nie wiedziałem, ale nie dawało mi to spokoju. Po francusku nazwałem drogę Voleur de Lune (Złodziej Księżyca) * * * Księżyca chyba nie można ukraść. Przywłaszczyli go sobie Amerykanie i trochę Rosjanie! Księżyc można tylko przybliżyć, tak jak pisali niektórzy poeci. Dlaczego myślałem tylko o jednym złodzieju? Rano telefon z Polski (to Mama): czy słyszałem o Katastrofie? Do Katynia lecieli, cała delegacja zginęła. Widziałem wówczas te kozice z małymi, przypomniał mi się film Wajdy. Gigantyczny wilk zamieszkuje spiżowy las. (wolne tłumaczenie P.P.) Lecz także wiersz Herberta – Guziki -„katyński las dymiący mgłą.”. „Las po którym chodzić trzeba ostrożnie, gdyż pod mchem może ktoś śpi zamordowany nocą.” * * * Krąg się zamknął, koniec historii. Lista ofiar powiększyła się o 96 osób. Czarne skrzynki mówiące rożnymi językami, wiec inaczej. Pogrzeb w krypcie. A przecież miała być polsko-rosyjska msza. A tutaj pogrzeb? I krokodyle łzy? Gombrowicz i Witkacy śmieją się chyba w ludzkim piekle. Wulkaniczna chmura i anulacje przyjazdów, bo może tak wygodniej. Jak z Danzig. Herbert miał racje, zostały tylko guziki, podwozie samolotu witające nowy dzień, biało-czerwona szachownica, zwłoki ledwo wkopane w ziemię. Może nazwa drogi wspinaczkowej nagryzmolona na skale żółtą farbą. |
MONOGRAFIE ŚCIAN ALPEJSKICH
Mont Blanc, ściana połnocno-wschodnia |
||
Cześć pierwsza: Filar Narożny |
||
BAŁAGAN NA TORRE ROSSA, CZYLI: BOŻE COŚ…SŁOWIAN lub DOCHODZENIE W SPRAWIE FILARA NAROŻNEGOPamięci polskich alpinistów z Filara Narożnego „Każda stara historia jest podejrzana”. (B.Pascal- Myśli)„Cymbalistów było wielu.” (A.Mickiewicz – Pan Tadeusz) |
Uwagi wstępne
Bałagan na Torre Rossa nie pretenduje do miana ostatecznej monografii Filara Narożnego, jego celem jest podanie jak największej ilości informacji oraz ewentualnie rozwiązanie zagadki ściany.
Autor Bałaganu zamieszcza tylko drogi, o których jest poinformowany i sytuuje je na ścianie według informacji „zamieszanych” w tej sprawie alpinistów!
Wszelkie poprawki i nowe informacje będą mile widziane! (schematy, zdjęcia itd.)
I. Uwagi ogólne:
WIELKI FILAR NAROŻNY (4243m) dominuje dziewięćsetmetrową ścianą Kocioł Brenvy Jego obecna nazwa jest francuskim tłumaczeniem niemieckiego, bardzo trafnego, Eckpfeiler (nazwa nadana w XIX wieku przez Guessfelda), gdyż rzeczywiście oddziela on swym kantem ścianę wschodnią od północno-wschodniej..
W środkowej części ściany znajduje się 300-metrowy, czerwony monolit zwany przez Włochów – Torre Rossa.
Wspinaczka na filarze jest poważnym przedsięwzięciem alpejskim, gdyż rejon ten znany jest z kapryśnej pogody i dużego prawdopodobieństwa niebezpieczeństw obiektywnych (lawiny kamienno – lodowe). Wycof zjazdami nie jest zalecany ze względu na zły stan skały.
Dla źle zaaklimatyzowanych alpinistów zrobienie jednej z dróg na filarze nie oznacza zakończenia kłopotów, gdyż w drugiej części programu czeka na nich niekończące się wejście na szczyt Mont Blanc granią Peuterey. Jedyną ucieczką jest delikatny trawers górnym plateau Freneya do aluminiowego schronu Eccles (3850m).
W przypadku załamania pogody ekspedycja w rejonie Filara Narożnego może zakończyć się tragicznie (perypetie Polaków po zimowym przejściu drogi Bonattiego).
Można śmiało powiedzieć, iż ściana ta należy do najbardziej niegościnnych zakątków w masywie. Bazą wypadową filara jest schronisko Trident (Ghillione już nie istnieje). Droga podejściowa wiedzie przez Col Moore.
II. Informacje i dokumentacja:
– OHM (Office de Haute Montagne) w Chamonix (schematy)
– Niekompletna monografia L. Griffina (Vertical i Hight)
– Teksty M. Pioli (autora przewodników „O drogach Pioli i przyjaciół”)
– Przewodniki alpejskie (różne)
– Monografia Summitpost
– „Przesłuchania” uczestniczących w eksploracji ściany świadków i podejrzanych!
– Końcowe dochodzenie autora Bałaganu i wynikające z niej konkluzje.
– info od Władysława Janowskiego
III. Wizja lokalna
Wschodnią ścianą Filara Narożnego wiedzie dzisiaj osiem dróg (w tym pięć czerwonym monolitem): dwie polskie, dwie słowackie, dwie francuskie i dwie włoskie. Głównym spiętrzeniem Torre Rossa wiedzie pięć dróg, w tym jedna po pokonaniu Monolitu, lecz bez wejścia na szczyt Mont Blanc. Ta ostatnia droga jest zamieszczona w „Bałaganie” z dwóch powodów:
1. Jest to monografia tylko Filara Narożnego!
2. Pokonanie nowych dróg bez wejścia na szczyt jest praktyka istniejącą od wielu lat, np. Directe americaine, filar Gasherbruma IV, ewakuacja helikopterem C. Destivelle i M. Batarda na Petit Dru itd.
Ogrom monolitu nie ułatwia z pewnością orientacji podczas wspinaczki oraz precyzyjnej lokalizacji dróg. Poza tym ściana ta pozbawiona jest wielkich charakterystycznych formacji, które istniały przed obrywami na zachodniej ścianie Petit Dru.
Z powyższych względów dokładne usytuowanie niektórych dróg na Filarze Narożnym jest sprawa niełatwą!
Aktualnym eksploratorom i kronikarzom z pewnością mogą stać się pomocne fotograficzne aparaty cyfrowe a nawet telefony komórkowe wyposażone w GPS! Dzięki osiągnięciom techniki można dzisiaj bez pomyłek namierzyć każdą nowa drogę i uniknąć pomyłek.
IV. Nomenklatura
Ze względu na przejrzystość tekstu Bałaganu jego autor posługuje się symbolami literowymi, mówiąc o każdej drodze (tekst i zdjęcia)
MB | Mont Blanc |
MBC | Mont Blanc du Courmayeur |
WFN | Wielki Filar Narożny |
BG | Bonatti-Gobbi |
BZ | Bonatti-Zapelli |
CM | Chrobak, Łaukajtys, Mróz |
BEZ | Czarnecki, Janowski, Smolski |
FP | Fijałkowski, Kozaczkiewicz |
SK1 | Słowacy 1976 |
SK2 | Słowacy 1984 |
DP | Gabarrou, Marsigny |
AM | Lafaille |
PIO – warianty kolegów Pioli, (dolna cześć) autor Bałaganu pomija je, gdyż na wszystkich schematach ostatnich dróg na WFN (oprócz DP i AM) szczegóły w dolnej części ściany nie są w ogóle zaznaczone, ponieważ nie maja żadnego związku i znaczenia z Torre Rossa.
Dolna część ściany została przebyta dwukrotnie przez Bonattiego.
Wielkim nietaktem w stosunku do pierwszego „soloisty” z Petiti Dru jest wiec waloryzacja „wariantów podejściowych” w dolnej części ściany (DP, AM, PIO)
Co zaś do postawy M. Pioli to odzwierciedla ją najlepiej ostatnie wydanie jego Topo du massif du Mont Blanc, w którym nie ma żadnej wzmianki o drogach poprowadzonych przez polskich i słowackich alpinistów. Szwajcar nie zapomniał jednakże wspomnieć o 250-metrowym wariancie prostującym do Divine Providence (A.Long i J.F.Mercier w 1992 roku) nazywając go „logiczniejszym i ładniejszym wariantem w dolnej części Divine providence”
V. Wizja lokalna
1. Pierwszymi eksploratorami ściany są Włosi – Walter Bonatti i Toni Gobbi, którzy w sierpniu 1957 roku otwierają drogę (TD+/ED-) systemem kominów przecinającym ukośnie ścianę filara. ”Bonatti”, podobnie jak droga klasyczna na Eigerze, poprowadzony został w „linii najmniejszego oporu” ściany omijając monolit z prawej strony.
Jej pierwszego przejścia zimowego dokonują Polacy: Andrzej Dworak, Janusz Kurczab, Andrzej Mróz i Tadeusz Piotrowski (5-9 marca 1971).
2. W 1963 roku Bonatti powraca na filar, tym razem z Cosimo Zapellim, otwierając w październiku kolejną drogę (TD) na lewej części ściany, w miejscu gdzie w latach dwudziestych ubiegłego wieku nastąpił jeden z największych alpejskich obrywów. Droga ta została przebyta zimą 1975 roku. Obecnie jest rzadko powtarzana ze względu na niestabilność terenu.
3. W 1969 roku pojawiają się ponownie Polacy: Eugeniusz Chrobak, Tadeusz Łaukajtys i Andrzej Mróz, otwierając w lipcu nowy itineraire o wielkich trudnościach hakowych (ED, A2-A3) pomiędzy dwiema drogami Bonattiego. Prawdopodobnie nie został on do dzisiaj powtórzony, lecz w niektórych czasopismach istnieją wzmianki o – niepotwierdzonym do dzisiaj – pierwszym przejściu zimowym dokonanym przez Japończyków.
Griffin w swej połowicznej monografii tak pisze o tej drodze: „droga dla szaleńców z solidnymi kaskami!”
4. W marcu 1976 roku pojawia się na wschodniej ścianie druga słowiańska droga (TD+, A2), czechosłowacka tym razem; lecz adnotacja na jej schemacie „słowaccy alpiniści” jest z pewnością jedną z pierwszych wizji i zapowiedzią przyszłego rozłamu CSRS! L. Chrenka, V. Launer, P. Mižičko, F. Piaček, M. Švec i P. Tarâbek walczą w trudnych warunkach z prawą częścią monolitu i z powodu odmrożeń zostają ewakuowani helikopterem ze szczytu filara. Ich cesta wiedzie północno-wschodnim żebrem przecinając w górnej części Bonattiego.
Jest to pierwsza droga, której autorzy ośmielają zmierzyć się z Torre Rossa. Kilka lat później stanie się ona lontem zapalnym w „aferze monolitu”.
5. W sierpniu 1983 roku Jan Fijałkowski i Jacek Kozaczkiewicz otwierają drugą lub trzecią polską drogę (IV+, A1) na lewej części monolitu – Faux pas. Pomimo opisu drogi, który zamieściłem w Alpi-Rando we wrześniu tego samego roku, polskie osiągnięcie nie zostało praktycznie zauważone!
Jest możliwe (?????), iż Fijałkowski i Kozaczkiewicz dokonali tego wejścia śladami kolegów z lata 1980.
Latem 1980 K. Czarnecki, W. Janowski i A. Smolski rozpoczynają kolejna polską próbę lewą częścią monolitu. W dolnej części ściany wiodła ona Bonnattim (dwa wyciągi), potem ponad tarasem pod monolitem na lewo od wielkiego okapu, systemem rys i zacięć! Wycof ze ściany u podstawy kuluaru wiodącego na szczyt MB du Courmayeur, po przejściu czerwonego monolitu, z powodu wypadku Sm?lskiego.
Polscy alpiniści znaleźli podczas wspinaczki czeskie lub jugosłowiańskie konserwy. Trudności hakowe tej drogi oceniane są na A2-A3.
Droga ta dotąd nie została ochrzczona, gdyż alpiniści „nie mieli wówczas wrażenia, ze skończyli drogę” (not. WJ)
Ta część ściany była wcześniej atakowana przez polskie zespoły w końcu lat siedemdziesiątych, między innymi przez Barszczewskiego, Kiedrowskiego i Smolskiego. (wiadomości W. Janowski)
6. W sierpniu 1984 roku Patrick Gabarrou i Francois Matrigny otwierają Divine providence (6b, A3), wiodącą lewą częścią Torre Rossa. Szybko, dzięki prasie wspinaczkowej i francuskiej tradycji do kukuryku staje się ona największym osiągnięciem ostatnich lat i najpiękniejszą drogą na filarze, lecz jednocześnie zaczynają się… kłopoty jej zdobywców.
Droga ta została przebyta całkowicie klasycznie w 1990 roku przez Thierry`ego Renault, który ocenił najtrudniejsze miejsca na 7c. Solo pokonał ją J.C.Lafaille w 1992.
Na Divine Providence byla polska zimowa proba (Madejczyk, Sowiński, Pius i Majchrowicz) w marcu 2000. Doszli pod Monolit. (wiadomości W. Janowski)
7. W kilka dni po Gabarrou i Marsigny na monolicie pojawiają się ponownie Słowacy – R. Hajdučik, J. Jaško i O. Pochyly – otwierając direttissimę (VI+, A2). Schemat ich drogi porządkuje nieco bałagan na Torre Rossa. Sąsiedzi z drugiej strony Tatr po raz pierwszy podają pozycję ich direttissimy w stosunku do itineraires istniejących od niedawna, zaznaczając na schemacie po lewej stronie „Poland” a po prawej „Bonatti”. Prawdopodobnie Słowacy poszperali w klaserach nowych dróg w Office de Montagne, co można nazwać szacunkiem dla poprzedników.
8. Ósmą i ostatnią (jak dotąd) drogą na wschodniej ścianie filara jest Un autre monde (6c+, A4), otworzona podczas solowej wspinaczki przez J.C. Lafaille´a w sierpniu 1991 roku. Ze zdjęć zamieszczonych w prasie wynika, iż wiedzie ona kantem, który dzieli monolit na dwie części, na prawo od Divine providence.
Według Griffina Un autre monde jest drogą mniej ciekawą od drogi Gabarrou.
VI. Dochodzenie w sprawie… obywatela Torre Rossa
Na WFN panuje wielki bałagan. Świadczą o tym liczne i sprzeczne monografie ściany.
Trudno jest dzisiaj rozwiązać zagadkę Torre Rossa, gdyż lewą częścią monolitu wiodą oficjalnie cztery drogi (FP, DP, SK84, AM i może BEZ (pięć dróg w tym wypadku). Na prawej części monolitu znajduje się jedynie jedna droga SK76.
VII. Publikacje i niejasności
1. Pierwsze niejasności zaczynają się po publikacji monografii L. Griffina, w której DP zaznaczona jest w miejscu FP!
2. W 1995 roku aferę monolitu rozpoczyna Michel Piola zarzucając Gabarrou otworzenie nowej drogi, wiodącej „śladami” drogi słowackiej z 1976 roku! Piola wiedział, że gdzieś dzwoni, ale nie wiedział gdzie lub nie chciał wiedzieć. Dziwne, że ten szwajcarski autor przewodników wspinaczkowych nie wspomina ani słowem o polskiej drodze z 1983 roku ani o drodze słowackiej z 1984-ego roku.
Reakcję Pioli wytłumaczył mi kilka lat później sam Gabarrou. Według niego Szwajcar był zazdrosny, gdyż nigdy nie udało mu się otworzyć nowej drogi w sektorze monolitu, dlatego teżnigdy nie wspomniał o innych nowych drogach na Torre Rossa – nie przeszłoby mu to przez gardło.
W tej aferze zabrałem głos w Verticalu z maja 1995 roku stawiając kilka kropek nad „i”. Gabarrou przyznał mi podczas rozmowy telefonicznej, iż wiedział o istnieniu FP.
3. Trzecim faktem jest monografia Summitpost, według której SK84 znajduje się lekko na prawo od CM!
VIII. Analiza schematów
Co do drogi SK76 – znajduje się ona najprawdopodobniej na prawej części monolitu, lecz z jej niedokładnego schematu wynikać może również, że prowadzi ona lewą częścią Torre Rossa, co sugeruje M.Piola!
W tym przypadku mielibyśmy aż 5 dróg na lewej stronie monolitu!
Osobiście nie popieram tej ostatniej hipotezy gdyż sądzę, iż autorzy drugiej drogi słowackiej – SK84 – dobrze wiedzieli, którędy wspinali się ich rodacy i z pewnością zaznaczyliby SK76 na schemacie, podobnie jak wzmiankę Poland i Bonatti!
Wszystkie z pięciu dróg przecinają drogę Bonattiego pod ścianą monolitu, co jest zaznaczone na schematach, lecz nie wyjaśnia to niczego, gdyż owe schematy nie podają bliższych szczegółów. Jedynie schemat drogi SK84 pozwala (mniej więcej) na jej usytuowanie w stosunku do innych itineraires.
Schematy dróg DP i AM są typowymi francuskimi szkicami, które nie podają dokładnie wszystkich formacji skalnych, jak na przykład schematy polskie czy słowackie (Gierych). Niestety – dotyczy to także schematu drogi FP! Jedynie szkic drogi SK84 można nazwać schematem z prawdziwego zdarzenia.
Do tego bigosu dorzucić trzeba ostatni fakt: trzy z dróg na monolicie pretendują do miana direttissimy (nr 4, 6 i 7).SK76, DP oraz SK84!
IX. Analiza zdjęć z monografii i ich porównanie ze schematami
Według zdjęcia z monografii Griffina FP i DP prawie się pokrywają
(zdjęcie Griffina i schemat FP w Taterniku 1984/1)
Istnieją podobieństwa w schemacie SK84 i AM, głownie w górnej części drogi.(schemat Lafaille’a i drogi SK84)
Schemat SK84 zaznacza wyraźnie rampę idącą w lewo i system zacięć pod wielkim okapem. Ważny fakt, gdyż o podobnych formacjach mówi W. Janowski!
Nota bene o podobnej rampie wspomina Thierry Renault (pierwsze powtórzenie DP klasycznie)
Sprawę komplikuje monografia Summitpost, w której słowacka droga z 1984 roku znajduje się daleko na lewo od monolitu, w bezpośrednim sąsiedztwie pierwszej polskiej CM. Należałoby wyjaśnić fakt: Słowacy dodając na schemacie „Poland” mieli na myśli FP czy CM ?
Osobiście myślę, że ów przypisek dotyczy FP, gdyż według schematu słowackiego ostatni wyciąg ich drogi jest trawersem w prawo do wyjściowego kuluaru (jeden wyciąg liny), czyli w bezpośrednim sąsiedztwie monolitu. Gdyby start drogi słowackiej znajdował się koło drogi Chrobaka, wówczas trawersowanie w prawo byłoby nieco dłuższe niż jeden wyciąg!
Drugim faktem przemawiającym za moją hipotezą jest wielki okap (zaznaczony na słowackim schemacie) pod monolitem, okap, o którym wspomina również WJ.
Na zdjęciu Summitpost droga słowacka wiedzie na prawo od Chrobaka, w linii największego zagrożenia lawinowego. Wątpię, że słowaccy wspinacze „sprężyli” się na te okolice ściany pomijając monolit, będący wówczas (w porównaniu, na przykład z Kazalnicą czy Grand Capucin) praktycznie dziewiczą strefą!
Ostatnia uwaga: na schemacie SK84 monolit jest zaznaczony, lecz jako prawa część Torre Rossa! Swiadczy to o dwóch faktach. Po pierwsze: Słowacy nazywają monolitem prawą część ściany, gdzie biegnie SK76! Po drugie: ich droga (SK84) wiedzie środkową częścią Torre Rossa, w sąsiedztwie FP, DP i AM, lecz na pewno nie! na prawo od CM!
X. Moja osobista konkluzja
Jedynymi oryginalnymi inauguracjami na Torre Rossa są drogi SK76 i FP, te najwcześniejsze. Dwie drogi francuskie pokrywają się prawdopodobnie częściowo z FP i SK84.
Najbardziej dyskusyjnymi drogami są, według mnie, DP, której początkowe wyciągi wiodą rampą, o czym wspomina W. Janowski i T. Renault, oraz UM, pokrywający się częściowo z wcześniejszą słowacką direttissimą.
Lafaille podobnie jak Gabarrou ignoruje wcześniejsze, zagraniczne osiągnięcia na Torre Rossa. Tutaj, podobnie jak przy drodze Gabarrou, rodzą się dwie hipotezy. Pierwsza – droga słowacka jest drogą oryginalną. Druga – dwie drogi znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie.
W późniejszym „wchłonięciu” Faux pas przez Divine providence odegrał rolę jeden ważny fakt: Fijałkowski i Kozaczkiewicz w schemacie drogi pozostawionym w Office de Montagne, podają trudności IV+, A1!!!!. Trudno jest więc bronić oryginalności polskiej drogi, będącą, oficjalnie, najłatwiejszą droga na Torre Rossa!!
Zapewne fakt ten ma związek z rozpowszechnionym w końcu lat 70-tych zwyczajem do zaniżania trudności dróg. Jego przykładem są na Słowacji ekstremalne drogi czwórkowe Palenicka.
Ostatnia uwaga: W. Janowski wspomina o znalezionych konserwach pochodzenia czeskiego lub jugoslowianskiego! Byly to prawdopodobnie pozostalości po innych słowianskich próbach na WFN. Lub pozostalosci po drodze SK76??
XI. Zakończenie
Być może w następnych latach labirynt na Torre Rossa zostanie wreszcie rozszyfrowany i autorstwo niektórych dróg skorygowane. Jak do dzisiaj boska opatrzność była tam, jak na razie, łaskawa dla Słowian.
XII. Memento dla WHP
WH Paryski opisał nasze polsko-słowackie Tatry, ścieżka po ścieżce! Pozwoliło to na unikniecie wielu nieporozumień.
Piotr Paćkowski
WIELKIE TRAGEDIE ALPEJSKIE
Tragedia na Całunie – rok 2011
Zapomniana dwójka z Całunu nie przetrzymała rekordu Desmaisona
Fakty
Drugiego listopada Olivier Sourzak (przewodnik wysokogórski) i jego klientka Charlotte Demetz zaatakowali standardową dzisiaj drogę na północnej ścianie Grandes Jorasses – Le Linceul (Całun).
Drogę skończyli wieczorem podczas psującej się pogody. Przewodnik podjął decyzję natychmiastowej ucieczki na włoską stronę, jednakże z powodu pogarszających się warunków zdecydował się na kibel pod nawisami śnieżnymi niedaleko od wierzchołka Pointe Walker.
W czwartek trzeciego listopada pogoda była coraz gorsza, temperatura w okolicy szczytu wahała się od -25 do -30°C.
W piątek Sourzak powiadomił PGHM w Chamonix o przymusowym biwaku w wyrąbanej snieżno-lodowej jamie około 150m pod szczytem Walkera. Wspomniał także, iż jego klientka jest wycieńczona.
Był to ostatni kontakt telefoniczny z Chamonix, przerwany wyczerpaną baterią telefonu komórkowego.
Od piątku (4 listopad) francuski PGHM i włoskie służby ratownicze usiłowały bezskutecznie wykonywać loty rozpoznawcze w okolicy południowej ściany (droga zejściowa) skazane na fiasko z powodu gęstej mgły.
W poniedziałek (7 listopada) helikopter PGHM, korzystając z „dziury w niebie” zrzucił na szczycie Walkera dwóch ratowników (w tym jednego lekarza), którzy widząc pogarszającą się sytuację meteorologiczną powrócili na pokład helikoptera, powracając na droping zone w Les Praz.
We wtorek (8 listopada) odbyły się kolejne bezowocne loty rozpoznawcze.
Komendant PGHM M. Estachy oświadczył dziennikarzom: nie udało się wylądować, panują tam himalajskie warunki. Szanse na przeżycie są nikłe.
W środę rano (9 listopada) PGHM wykonał dwa loty patrolowe na południowej ścianie. Nie udało się jednak zlokalizować dwójki alpinistów.
Agencja AFP podała, iż z Chamonix wyruszyła ekipa ratunkowa składająca się z przewodników i alpinistów, przyjaciół Sourzaka. Jak oświadczył prezes Compagnie des Guides de Chamonix, była to wyłącznie spontaniczna akcja przyjaciół przewodnika.
O 11.45 podczas kolejnego lotu (PGHM i Sécurité Civile) zauważono nieruchome ciała alpinistów na drodze zejściowej. O 15.30 ma się odbyć konferencja prasowa w siedzibie PGHM.
Według wojskowych kryptogramów francuskich: Delta-Charlie-Delta
co oznacza: nie żyją! DeCeDe!
Osobisty komentarz
Gdy słyszałem pierwszy raz o tej dramatycznej historii, wydawało mi się, iż historia się powtarza. Mam na myśli smutną aferę Vincendona i Henry’ego (Rozbitkowie z Brenvy)
Kolejny raz PGHM udowodnił, że jest bezsilny i nieudolny! Od lat PGHM posiada monopol na ratownictwo górskie, jednakże rola, której się podjął, nie ma nic wspólnego z motywacją wojskowej organizacji podlegającej Ministerstwu Obrony.
PGHM ogranicza się wyłącznie do lotów patrolowych i ratowania ofiar na wyciągarce!
Trudno sobie wyobrazić, iż w XXI wieku nie ma innych możliwości uratowania ludzi, którzy walczą o życie od wielu dni. Oczywiście, oprócz helikoptera są inne możliwości: piesza akcja ratunkowa.
Osobiście uważam, iż jest to kompromitacja, zarówno dla włoskich, jak dla francuskich służb ratowniczych.
Dziwne jest, że w poniedziałek, widząc „dziurę w niebie” zrzucono tylko dwie osoby na szczycie Walkera! Poza tym ta informacja znikła szybko z innych depeszy prasowych!
Piotr Paćkowski
10 listopada `11, godz.21.15
Z ostatniej chwili:
Miałem kontakt z jednym z przewodników, który wyruszył na spontaniczną akcję ratunkową (nazwisko znam, lecz osoba chce pozostać anonimowa). Według jego relacji już w poniedziałek PGHM wiedział, ze dwójka alpinistów nie żyje.
Helikopter przeleciał kilka razy przez miejsce, gdzie miał kiblować przewodnik i jego klientka. Prawdopodobnie zostali zlokalizowani przez telefon komórkowy typu Iphone lub inny. Podczas rekonesansu nie zauważono żadnego śladu żyjących osób. Jak opowiada mój rozmówca, ciała były przysypane świeżym śniegiem, dlatego nie zostały zauważone.
Według dzisiejszych depesz prasowych dwójka alpinistów została znaleziona w miejscu, w którym nie było możliwości wykopania jakiejkolwiek jamy śnieżnej. Alpiniści byli związani liną, na stanowisku pod dużym blokiem skalnym. Według wielu obserwatorów przewodnik „zgubił się” na drodze zejściowej.
PS. Dwójka zmarła może w poniedziałek lub może wcześniej, zostanie to prawdopodobnie ustalone przez oględziny zwłok.
Według ostatnich „cynków” przewodnik nie skończył drogi w środę, lecz kiblował tego dnia z klientką w górnej części drogi.
W czwartek (3 listopada) stanęli na szczycie podczas burzy śnieżnej.
Wszyscy zastanawiają się, dlaczego przewodnik nie zdecydował sie na szybki odwrót zjazdami z Przełęczy Jaskółek (Col des Hirondelles). .Dwójka została odnaleziona przypadkiem w środę w południe. Przypadkiem, gdyż śmigła nisko lecącego helikoptera wywiały śnieg z okolicznych skał.
W załączeniu dwa zdjęcia (zdjęcia sa z Dauphiné Libéré /Greg YETCHMENIZA):
.Włoski celnik – pierwsza osoba, która znalazła ciała
– Zwłoki przybywają do Courmayeur
VARIA
Tatry – góry najpiękniejsze
|
||
|
||
Wszystko minęło, lecz wyście przetrwały. Mariusz Zaruski „Na Bezdrożach Tatrzańskich” Zamarła Turnia w całej okazałości. Foto: M. Rybakowski Droga w góry nasze najpiękniejsze zajęła mi 10 lat. Pierwszy raz wybierałem się z kolegą Maćkiem Pinkowskim . Świeżo upieczeni kursanci po kursie siedmiodniowym przygotowującym do kursu tatrzańskiego, chcieliśmy zrobić najpiękniejszą turystyczną trasę – Orlą Perć. Jednak to były czasy, kiedy komórka nie była rzeczą powszechną i tak się stało, że Maciek sam pojechał. Drugi raz wybierałem się z kolegą Szczepanem z Nowego Targu, z którym razem zdobyliśmy Iglicę przed Halą Stulecia we Wrocławiu. Wszystko wskazywało na to, że wyjazd dojdzie do skutku. Kolega nawet kupił linę połówkową, jednak tydzień przed wyjazdem zadzwonił, że skręcił kostkę. Trzeci raz wybierałem się po miesięcznym stopie po kraju, w którym je się żaby i popija czerwonym winem, pech jednak sprawił, że odbierając telefon od kolegi zawadziłem palcem w krzesło i złamałem sobie palec. Układ gwiazd, opatrzność boska, czy jak to ktoś nazwie – szczęście, tego roku było dla mnie łaskawe. Rozstałem się z dziewczyną, zrezygnowałem ze współpracy z moim pracodawcą, więc cóż można robić innego. Góry to pasja partnerska i tu się pojawił pierwszy problem. Bo większość ludzi, z którymi mógłbym się tam udać, pochłonięci są pracą, życiem lub wyjechali w cieplejsze góry, gdzie tak często nie pada. Tak się złożyło, że pewnego pięknego deszczowego dnia na Taborze_pod_Krzywą szukałem dobrej duszy, która poczęstuje mnie papieroskiem. Tą dobrą duszą okazała się warszawianka, z 28-letnim stażem w Taterkach. Pozostało tylko namówić ją, żeby tam się ze mną wybrała. Gdy się na to zgodziła, pozostało czekać na pogodę. Poranek jak na krainę deszczowców przystało – przywitał nas deszczem i mgłą. Około południa dotarliśmy do Doliny Cichej. Gdy góry zaczęły odsłaniać kurtynę z mgieł, ja usiadłem z wrażenia. Koło czwartej nad ranem Tatry zafundowały nam budzenie. Mianowicie stado kozic zbiegało zboczami Koziego Wierchu robiąc rumot niczym spadające kamyki. Po takiej pobudce od razu chce się wstawać. Góry przywitały nas w szacie z porannych mgieł. Po uzupełnieniu wody w źródełku niżej, śniadaniu, papierosie i kawie przyszła pora na zmierzenie się z pierwszą drogą w Tatrach. Moja partnerka zaproponowała mi, że jedną z piękniejszych dróg w skali 5+ jest droga Motyki z wariantem prawym kantem. Droga rzeczywiście była cudowna, choć nie przepadam za kantami. W ramach poznawania zejściówek, moja partnerka zafundowała nam zejście szlakiem z Koziej Przełęczy. Nie odbyło się bez przygód. Spotkaliśmy bardzo piękną turystkę w kapelusiku i tenisówkach, która chyba pomyliła bajki. Dziewczyna doznał kryzysu, jednak dzięki naszej pomocy wszystko skończyło się dobrze. Po zrobieniu drogi udaliśmy się na jedno piwo do „Piątki”. Żeby tradycji stało się zadość, nie skończyło się na jednym. Najedzeni, bogaci w płyny izotoniczne, ruszyliśmy spacerkiem przez Świstówke do Moka. Spacerki z naszymi worami po tatrzańskich dolinach tak nas wypompowały, że moja ,,przewodniczka” za nasz następny cel wybrała najbardziej popularny cel w ostatnich czasach, czyli najbardziej wysuniętą na południe skałkę – Mnicha. Po podejściu okazało się, że tego dnia byliśmy jedynym zespołem w ścianie. Pierwsza do boju ruszyła moja partnerka, jednak jak na kobietę przystało, zmieniła zdanie i mi przypadła przyjemność prowadzenia pierwszego wyciągu. Zrobiłem pierwszy ruch po dłuższej chwili namysłu, nie lubuje się w rajbungach. Nic – jak to mówią pierwszy ruch jest najtrudniejszy – i tak było. Drugi ruch już się okazał łatwiejszy. Szykując się do trzeciego ruchu walnęło grzmotem. Nic – nie pozostało nic innego, jak się wycofać. Po spektakularnym wycofie bez kropli deszczu, resztę czasu spędziliśmy na polankach pod Mnichem czekając na burzę, która nie nadeszła. Następnego dnia pogoda się pogorszyła, Warszawianka uciekła do warszawskiej rzeczywistości, a ja w Zakopcu na dworcu spotkałem następnych taterników, którzy przewiązali się ze mną liną.
|
||
Zimowe Śnieżne Kotły 2014
|
||
|
||
Kociołki
Sezon w Kociołkach rozpoczął się tego roku nieco później, gdyż Pan Dyrektor z Karkonoskiego Parku Narodowego mając na uwadze deficyt śniegu w Karkonoszach do końca stycznia zwlekał z wydawaniem pozwoleń na eksplorację podkrematoryjnych kotłów. Ostatecznie na pierwsze tegoroczne zezwolenie doczekaliśmy się dopiero 1 lutego. Mając „papier” w ręku (w tym miejscu chcę zgłosić, że tegoroczną zimową działalność wspinaczkową prowadziłem z Agą – Agnieszką Karkulowską z naszego SKW) ruszyliśmy w Kotły by autorytatywnie zbadać ilość białego w Wielkim Śnieżnym Kotle. Eksplorację przeprowadzono na Suchych Basztach znad Ostrogi od strony Żlebu Ryglowego i dalej trawersem powyżej Żlebu Rampa przez wypłaszczenie do skraju kotła. Wyszły tego z 4 wyciągi z okołopiątkowym problemem drytoolowym i końcówka unsecured. Kolejne zimowe wyjście skrystalizowało się za wcześniejszą aprobatą Pana Dyrektora KPN-u. Już tydzień później (8 lutego) znów „napieraliśmy” na kociołkowe ściany. Tym razem wybór padł na Turnię Popiela, a konkretnie na V+ Barbotkę. Trzeci i ostatni w tym sezonie zimowy wspin przeprowadzono 23 lutego, skład zespołu nie zmienił się – Aga jakoś ze mną wytrzymała, za to ja po wcześniejszych wyjściach i ocenie możliwości partnerki nie miałem już naprawdę żadnych wątpliwości, by napierać na jeszcze mocniejsze drogi… Cóż więcej. Warto jeszcze nadmienić, że w tym samym składzie plus dwójka naszych przyjaciół (w tym również z innym członkiem SKW Hanną Sorówką) udaliśmy się na przecieranie alpejskich szlaków w Taurach Wysokich. Tu w końcu mogliśmy cieszyć się prawdziwą zimą, sporą ilością śniegu – którego u nas w tym roku ciągle jest mało – oraz przepiękną pogodą. W załączeniu również kilka ujęć alpejskiego krajobrazu. Pozdrawiam smoczo smok |
Zimowy Grossglockner 2014
|
||
|
||
Zimowy Grossglockner Jest wiele wyższych i bardziej honornych szczytów, niż niespełna 4 tysięczna austriacka górka. Co nie zmieniło faktu, że na ostatni tydzień tej dziwnej zimy zaplanowaliśmy odwiedzenie Dzwonnika i skuteczne zimowe wejście granią od schroniska Studlhutte na wierzchołek Grossglocknera – najwyższego szczytu Austrii. Na parking pod Lucknerhaus dojechaliśmy w piątek rano witani niesamowicie niezimowym austriackim słońcem. Szczęściem temperatura oscylowała w granicach zera, więc zabierając wszystkie niezbędne graty ruszyliśmy w kierunku Lucknerhutte. Maszerowaliśmy korzystając z twardości jeszcze jako tako zmarzniętego po nocny śniegu, ale w miarę upływu czasu białe (śnieg) coraz bardziej miękło. Wskutek tego po minięciu schronu grupa zmuszona była założyć rakiety dające możliwość względnie skutecznego podejścia do schroniska Studlhutte, gdzie planowaliśmy nocleg w winter room’ie. Nazajutrz, tj. w sobotę, po wieczorno-nocnej aklimatyzacji z samego rańca ruszyliśmy na dwa zespoły w kierunku Dzwonnika. Po wejściu na górującą (z zachodu) nad Studlhutte górkę nabierając wysokości przeszliśmy na lodowiec. Skąd już parami, powiązani linami, podeszliśmy pod grossglocknerową grań Studlhutte. Na grani podzieliliśmy na oba zespoły dwa urządzenia walkie talkie żeby mieć ze sobą kontakt (mimo planów oddzielnego – równoległego wspinania mieliśmy się wzajemnie wspierać, jakby co …), po czym wbiliśmy się w granitową skałę góry. Cóż więcej pisać: było zimowo, prawdziwie i pięknie i choć może nie zawsze bardzo „normalnie”, to przecież czyż właśnie dla takich chwil nie warto żyć … Chciałbym jeszcze dodać, że 9-11 marca 2014 wraz z moim zimowym partnerem Piotrem (Lipą) Lipowskim z Wrocławskiego KW wspinaliśmy w Tatrach. Skutecznie urobiono Orłowskiego na Mnichu, Rysę Strzelckiego i Wesołą Zabawę na Progu Mnichowem. pozdrawiam serdecznie Smok |